Strona głównaPodróżeII Ogólnopolski Zlot Klubu Hyundaia, Sulejów, 2013 r.

II Ogólnopolski Zlot Klubu Hyundaia, Sulejów, 2013 r.

Bo ja uwielbiam się zlatywać…;)

Gdzieś pod koniec lutego gruchnęła wieść o zlocie. Co prawda żyłam wówczas w zupełnie innej czasoprzestrzeni, ale pozycja w kalendarzu się znalazła i tylko czekała na lepsze czasy. No bo przecież nie odpuszczę zlotu! Skoro mogę gdzieś pojechać i moją awersję do społeczeństwa chwilowo zawiesić na kołku, to dlaczego nie? :)

Oflagowani


I oto w dzikich i potężnych upałach nadszedł sierpniowy weekend. Prognozy były jednoznaczne: będzie lało. Na deszcz wzięłam kalosze, ale kwestię temperatury już zignorowałam :) Dzięki czemu sobotni wieczór dał mi się we znaki… Na FB pojawiały się informacje z rozpoczętego wcześniej zlotu Klubu Coupe, najwyraźniej dobrze się bawili, znaczy ośrodek da się ogarnąć. No to wsiadłam w umyte wcześniej autko i ruszyłam do Łodzi.
Zastopowało mnie już na początku słynnej S8. Najpierw okazało się, że jest korek i to konkretny. Potem okazało się, dlaczego: jedna stłuczka bliżej, obrzydliwy wypadek dalej. Karetki pędziły jedna za drugą, policja na motorach przepychała się bokami, kierowcy dostawali małpiego rozumu i zachowywali się jak agresywne piranie, a wszystko to działo się w niemal 30-stopniowym upale. Jedyne, co mnie trzymało przy życiu, to natężenie ruchu na Google Maps…;) Pokazywało, że już niedaleko będzie koniec korka…
W rezultacie do Łodzi dojechałam godzinę później, niż planowałam. Jeszcze tylko zakupy i kolacja i ruszyliśmy w stronę Sulejowa.
Ulewa złapała nas gdzieś w okolicach Ptaka. O, przepraszam, to nie była ulewa. To był jakiś dramat, powódź, oberwanie chmury, jezdnia stała się korytem wartko płynącej rzeki, w sumie należało się zatrzymać i przeczekać, ale nawet nie było gdzie zjechać… więc tak się toczyliśmy, majtając w tę i z powrotem wycieraczkami i modląc się, aby chociaż mniej więcej trzymać się drogi. Na szczęście ulewa się szybko skończyła i potem to już tylko jakieś takie resztki kapały z nieba. Dojeżdżając do ośrodka zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej celem zakupu lodu, którego już nie było, bo klub wykupił wszystko wcześniej, za to była część ekipy :) Znaczy: przyjechali po zaopatrzenie i bynajmniej nie chodziło o lód…;) Pod same domki wjeżdżaliśmy już w ciemnościach, ale trafiliśmy, bo Shadow prowadził przez telefon: “Zamrugaj światłami… a, dobra, już Cię widzę, to teraz zawróć…” ;)))
Chwilę przed nami przyjechał albert (który po drodze odwiedził Amelkę), zadomowiliśmy się razem w apartamentach (wczesny Gierek, drewniane ściany z dziurami na przestrzał, ale za to apartament z łazienką) i mogliśmy się zacząć integrować. Integracja piątkowa przebiegała pod wiatą z grillem, pachniało nieziemsko, wszyscy się plątali, Shadow usiłował każdego karmić, w końcu nakarmił sam siebie :) Apartamenty były bez lodówki, niestety, ale chłopcy sobie z tym poradzili przy pomocy owego lodu, którego zapas na całe wakacje wykupili ze stacji benzynowej…;) Objawił się także Stefanek, honorowy członek klubu, i zgodnie uznaliśmy, że jak na Bugu we Włodawie przybyło pięć, tak na Stefanku w Sulejowie też przybyło, ze trzy przynajmniej :)
Potem nadszedł ten moment, kiedy należało pójść się przywitać z Klubem Coupe, więc powędrowaliśmy przez ośrodek do ichniej wiaty (większa była i muzykę z auta mieli), przywitaliśmy się, potem usłyszeliśmy przemowę zaczynającą się od: “Ja nie chcę tu żadnych podziałów” i zrobiło się nieco zabawnie. Resztę wieczoru spędziliśmy jednak pod naszą wiatą, słuchając opowieści Shadowa o palcach w blenderze, te palce będą mi się śniły po nocach, koktail z odciętych i poszatkowanych palców, Shadow, na bogów, opanuj wyobraźnię, a pracę zostaw w pracy! ;)
Jednak przyszedł ten moment, kiedy flaszka się skończyła (poprzednia się zepsuła, zupełnie jak kulki w rękach blondynek), Ziemniak poszedł spać niemal trzeźwy, więc my też poszliśmy wypróbować łóżka.
Albert przyznał się, że nie chrapie, obiecał także, że nie będzie w nas rzucał krzesłami, jak będziemy robili nocne wycieczki do toalety, więc zaanektowaliśmy oddzielną sypialnię, wypłoszyliśmy pająki i odpłynęliśmy w nicość.

Śniadanie miało być o obłędnej porze – o 9 rano. Kto żyw, zerwał się wcześniej, skorzystał z prysznica i poszedł pomacać świat. Centrum dowodzenia przed domkiem Zbyszka i Shadowa działało pewnie już od świtu, ekipa powoli się zbierała, mój żołądek – mimo wczesnej pory – zaczął domagać się wypełnienia, wreszcie ogarnęliśmy wszystkich i poszliśmy zwartą i gotową ekipą do stołówki.
Stołówka przypominała czasy grupowych wyjazdów, szczególnie, że obok nas rozłożyła się kolonia, tak na oko ze 40 głośnych gardeł. Na śniadanie było kilka plasterków wędliny, sera, pomidora, ogórka… Jedynie Tekla, jako Nie Jedząca Mięcha, dostała twarożek, czego jej natychmiast pozazdrościłam (i przypomniałam sobie twarożek z Lanckorony… kulinarny orgazm! :). Herbata wjechała na stół posłodzona (na szczęście nie było problemu z otrzymaniem niesłodzonej :). Zawartość talerzyków krążyła, żony oddawały jedzenie mężom, niektórzy oddawali jedzenie psyche i to nie wszyscy pod przymusem…;) Obiad ustaliliśmy na 13:30 i wpadłam w panikę, że nie dożyję (zazwyczaj jadam w południe). A potem wszyscy rozeszli się do swoich zajęć: część ekipy pojechała z Klubem Coupe w rajd, część w sumie nie wiadomo, dokąd, a reszta oklapła, zajęła się piciem kawy, herbatki, montowaniem flag na domkach, na samochodach, na czymkolwiek tylko się dało… W przerwach w uparcie padającym deszczu oglądaliśmy prognozę pogody (“Hej, czy ten deszcz to wie, że miał przestać padać właśnie w tej chwili?”) oraz wybraliśmy się na spacer. Ruszyć Stefanka i obejrzeć basen, z którego część ekipy wczoraj korzystała, rzecz jasna przed ulewą.
Stefanek bardzo skutecznie wywijał się od wszystkich spacerów świata, ale jednak kilka metrów musiał przejść. Basen okazał się być nieczynny, chociaż kiełkowała we mnie myśl o ewentualnej kąpieli. Deszcz znów zaczął padać, więc wróciliśmy, skoczyliśmy na zakupy do najbliższego sklepu, zjedliśmy obiad (a porcje wyjazdowiczów się zmarnowały…), odkryliśmy sklep na terenie ośrodka…
A potem zwizytowała nas pani z Hyundai Motor Poland, w ramach podtrzymywania więzi z klubem. Pani przyjechała Velosterem, który to natychmiast stał się przedmiotem zainteresowania. Ale takiego – z daleka. I ostrożnie. I tylko zdjęcia. I najlepiej może jeszcze bez lampy…;p
No dobra, ładny taki. I błyszczący. I bryłę ma fajną. No generalnie atrakcyjny, szkoda, że można podziwiać tylko z daleka…
Pani pojechała, nasi wrócili. Ziemniak dostał tytuł Honorowego Opiekuna Stefanka, albowiem okazał mu nieco czułości i Stefanek uznał, że Ziemniak jest dobrą osobą do drapania po zadku, zatem kiedy tylko mógł, ustawiał się ową częścią ciała w kierunku Ziemniaka. Ziemniak znosił to cierpliwie :)
Po krótkiej acz burzliwej dyskusji na temat ewentualnego zakładania stowarzyszenia, Shadow zarządził grilla. No, skoro zarządził, to musiał go przygotować :) Najpierw na grillu powstało ognisko, co Zuzanna skwitowała wzgardliwym spojrzeniem (twarda sztuka, z wołań: “Ośmiornice na grilla!” nic sobie nie robiła), ale wkrótce mogliśmy się cieszyć upieczonymi kiełbaskami i skrzydełkami. Pod jakieś drobne piweczko, bo jak wiadomo, jutro wszyscy jadą do domu… No, niektórzy jeszcze dzisiaj (Shadow, nie było Was na wspólnym zdjęciu!).
Speed natomiast postanowił pstryknąć swojemu bolidowi zdjęcia do kalendarza, więc wybrał się na górkę, zapalił światła i zaczął robić za lokalną atrakcję motoryzacyjną. Na ten moment trafiła kompletnie obca i30, niezrzeszona, za to zameldowana – jak się potem okazało – w naszym domku. 4 sztuki z niej wysiadły, obejrzały nas z daleka, a my oflagowani, domki, auta, niemal flagi we włosach!… Komentarz, niezbyt pochlebny, usłyszałam rano przez ścianę, z podkładem dźwiękowym “Ona tańczy dla mnie”. Chyba nie spodobaliśmy się przybyszom, a mogli się zintegrować przecież.
W międzyczasie Shadow postanowił mnie uklubowić i wręczył mi ramki pod tablice rejestracyjne. Fajnie, ramki mam, to co teraz?…
Najpierw postanowiliśmy wymienić sam pasek z adresem www. Okazało się to niemożliwe, paseczki miały mocowanie w innych miejscach, niż moje stare ramki, zatem nie ma wyjścia – trzeba zdjąć całą ramkę. Z pomocą przyszedł albert, który wycyganił komplet narzędzi od Bartka, rozkręcił mi wszystko, skręcił na nowo i voilà – mam piękne klubowe rameczki! :) Jako kolejna atrakcja wystąpiłam ja sama, podchodząc do Tekli późnym wieczorem z pojemnikiem na soczewki, z prośbą: “Polej!” :) Tekla polała od serca a także zaprezentowała naklejki. Wybrałam taką na szybę, do przycięcia, Wilczy zasponsorował, Brt usiłował na tym zarobić jako pośrednik, a w rezultacie dostał instrukcję obsługi od i20 i musiało mu to wystarczyć. Speedmaster przyatakował mnie numerem telefonu do swojego brata – włóczęgi i dopiero po fakcie zorientowałam się, że mam telefon do osoby bezimiennej…;) Za to nie mam do Speeda właściwego :)))
Wieczór skończył się niebawem pożegnaniem Shadowów, pożarciem tego, co na grillu i opowieściami dziwnej treści, a temat kulinarny zyskał wielu fanów :)

IMG_9406

Nadeszła niedziela, która zaczęła się właśnie od “Ona tańczy dla mnie” zza ściany. Potem okazało się, że nie ma ciepłej wody (bojler był wyłączony, skąd zatem ciepła woda dnia poprzedniego?). Co tam ciepła woda, śniadanie jest ważniejsze :) Dziś jako dodatek wystąpiło jajo na twardo, już obrane (uroczo ;). Mam niejasne wrażenie, że znów Speedowa usiłowała mnie dokarmiać :) No i jak tu ich wszystkich nie kochać? :D
Po śniadaniu nastąpił moment pakowania dobytku, także świeżo nabytego, czyli kubeczków i breloczków sprezentowanych przez HMP. Albert stwierdził natychmiast, że kubeczek nie pasuje do dziury w aucie. Mój także nie pasował. I gdzie takie kubeczki mamy sobie wsadzić?…;p
Potem wystąpiła Tekla na zielono. Założyła zielony strój do tańców i prezentowała się dumnie, błyszcząc w słońcu koralikami. Strzeliłam jej krótką sesyjkę, także z flagami, a co :) Ale sesja właściwa dopiero miała nadejść: Tekla bowiem postanowiła zrobić szpagat na jednej znajomej coupecie. Auto specjalnie dla niej zostało wystawione na słońce i na lepsze tło, a nawet ktoś przeleciał je na szybko szmatą, chociaż niestety kurz gdzieniegdzie pozostał :) Piękna dziewczyna na niezłym aucie wzbudziła natychmiast spore zainteresowanie i fotografów zrobiło się od razu więcej. A ja przyznam szczerze, że nie ma to jak robić zdjęcia modelce, która wie, czego chce :)
Po tym akcencie zrobiliśmy jeszcze zdjęcie wspólne i nawet Stefanek zapozował :) Albert, od wczoraj oczekujący na wiadomości z pobliskiego lotniska: “Czy już można skakać?”, postanowił sprawę zbadać osobiście i pojechał, bo ciągnęło go do spadochroniarzy, a cała reszta też powoli zbierała się do odjazdu, tylko nie było komu dać sygnału. Zrobił to Brt, który – jak to na zlot Klubu Hyundaia – przyjechał motocyklem, Hondą. Z kopniętego “H” wyłamał się jeszcze Ziemniak, który przywiózł siebie i Wojdiego z dziewczyną Peugeotem. Zaczęłam się śmiać, że za 10 lat na zlocie Klubu Hyundaia ciężko będzie znaleźć Hyundaia…;)))
Ale zanim ten fakt nastąpi, administracja przebąkiwała coś o przyszłorocznym zlocie. Ja już sobie ostrzę ząbki :)

Ps. Brt, ja nadal pamiętam ;)))

Wyszperane w Sieci:
Klub Hyundaia
Ośrodek Dresso – nasze miejsce pobytu

(sierpień 2013 r.)

Odpowiedz

Skomentuj
Podaj swoje imię

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży?

Denis Diderot "Kubuś Fatalista i jego pan"

Najchętniej czytane